Droga

Przyjaciółko "Kurka",

nareszcie przyszła wiosna. W moim ogródku kwitną przebiśniegi i krokusy. Wierzba obsypała się baziami, a za dzień, dwa, białymi kwiatkami pokryją się lubaszki. Na brzozach nieśmiało zielenią się listki. Jeszcze trochę, a utworzą na gałązkach delikatną mgłę seledynu - widomy znak wiosny w lesie, bo przylaszczki kwitną już od pewnego czasu. Nad jezioro przyleciały czaple, poprawiają gniazda bociany, a na naszej łące spaceruje znajoma para żurawi, pewnie niedługo zaczną swój wspaniały godowy taniec. W trzcinie buczy bąk. Pewnie ten sam, co w zeszłym roku. No i poranne ptasie nawoływania. Różnorodne - trudno rozpoznać jakie, gdyż głosy mieszają się, ptaki przekrzykują się wzajemnie.

I wreszcie sygnał najważniejszy - znad jeziora poprzez przybrzeżną łąkę ciągnie się zapach, zapach wiosny.

Przyznam, Droga Przyjaciółko, że wychodząc na spacer, czy bodaj na ganek przed domem uśmiecham się zadowolony, serce się raduje, chce się wprost skakać jak dziecko. Chce się żyć. I tak do czasu, póki nie włączę telewizora. Bo to co słyszę i widzę na ekranie, nie należy do rzeczy wesołych.

Jestem już w takim wieku, że gdy się rano budzę, a nic mi nie strzyka, nic mnie nie boli - to znaczy, że nie żyję.

Pytam znajomą lekarkę, dlaczego to tak, a ona na to: - A ile ty właściwie masz lat? Naturalnie nie odpowiadam, bo ona doskonale zna mój wiek, więc ciągnie dalej: - Tak już jest, mój kochany, latka lecą i musi strzykać, musi łupać w kościach. Starość nie radość.

Nie na darmo wspomniałem moją znajomą lekarkę, bo o lekarzach ostatnio głośno: domagają się uzdrowienia systemu ochrony zdrowia i podwyżek pensji. Moja znajoma jest osobą stosunkowo młodą i ma niewiele lat praktyki. Pracuje w szpitalu i jej podstawowa pensja wynosi połowę tak zwanej średniej krajowej. Lekarze radzš sobie w taki sposób, że biegają ze szpitala do przychodni, z przychodni do pogotowia i być może jeszcze w inne miejsca, których nie znam. Ale moja znajoma lekarka nie biega, bo chce dobrze opiekować się swoimi chorymi w szpitalu. Dlatego mam do niej zaufanie. Wiem, że starczy jej czasu, aby mną się rzetelnie zająć. Wątpię, czy tak samo wierzyłbym lekarzowi, który biega z jednej przychodni do drugiej, a może również do trzeciej. Musi biegać, bo ma rodzinę, żonę, dzieci i musi je utrzymać (moja lekarka na szczęście nie ma jeszcze rodziny i jakoś sobie radzi).

Jeszcze mniej zarabiają pielęgniarki. To są właściwie głodowe pensje. Tyle że pracują, a nie są "na bezrobociu", bo finansowo to niewielka różnica.

Dlatego zaproszę do siebie, do mojej leśnej chatynki moją znajomą lekarkę na zbliżający się długi weekend pierwszomajowy. Wezmę ją na wiosenny spacer. Pójdziemy nad jezioro, potem drogą przez łąkę do lasu, przez brzeźniak do drugiej drogi. Niech posłucha śpiewu ptaków, wrzasku żurawi, chłonie zapach wiosny. Nic więcej nie mogę dla niej zrobić. Z chęcią zaprosiłbym też do siebie wszystkie znajome pielęgniarki. Niestety, mam za mało miejsca. Szkoda.

Pozdrowienia

Marek Teschke

2006.04.26