Aluzja znajomego, który zaczepnie spytał: ”Nic się nie dzieje, nie opisujesz?”... podziałała na mnie jak płachta na byka. Jak to nic się nie dzieje?!! Dzieje się tyle, że ja po prostu nie mam czasu tego wszystkiego opisywać, dlatego też przywołana do „porządku” nadrabiam zaległości i opowiem, co się od ostatniego felietonu „w naturze i kulturze” wydarzyło. Otóż 12 marca po raz pierwszy w tym roku założyłam rolki na nogi oraz ciepłą kurtkę i „zrobiłam” Duże Domowe. Spotkałam wielu znajomych, ale najmilsze było spotkanie z Zygfrydem Leską on na rowerze, ja na rolkach. Oboje z zadowoleniem stwierdziliśmy, że cudowną mamy opaskę pieszo-rowerową i wspaniałe miejsce do uprawiania rekreacji. Sobota wprawdzie była słoneczna, ale niestety chłodek doskwierał więc po krótkiej pogawędce rozjechaliśmy się, ale załączona fotka utrwaliła tę chwilę.

Następnego dnia, a była to niedziela razem z Kołem Emerytów prowadzonym przez Panią Marię Trochimowicz pojechałam do Teatru Jaracza w Olsztynie na spektakl „Wiśniowy sad”. Było to niezwykłe spotkanie z Kulturą przez duże „K” bowiem premiera sztuki Antoniego Czechowa w reżyserii Norberta Rakowskiego odbyła się dzień wcześniej i głośną falą uznania dotarła aż do Szczytna. Ja po raz kolejny mogłam podziwiać kunszt aktorski mojej ulubienicy Joanny Fertacz, która tym razem wcieliła sie w rolę Raniewskiej – właścicielki majątku. Od wielu lat mam okazję podziwiać kolejne wcielenia i metamorfozy tej słynnej aktorki. Po spektaklu postanowiłam spotkać się z ulubioną artystką i poprosić o rozmowę i wspólną fotkę. Niestety spotkało mnie rozczarowanie, nie umówiłam się na rozmowę i nie zgłosiłam tego przed spektaklem więc nie mogłam spełnić swojego marzenia. Następnym razem postąpię zgodnie z procedurą i zasadami panującymi w Teatrze. Na pocieszenie sfotografowałam portret aktorki Joanny Fertacz wiszący na ścianie. Taki zorganizowany wyjazd do Olsztyna to wspaniała sprawa i dziękuję, że moje koleżanki emerytki o mnie pomyślały i mnie ze sobą zabrały. Z koleżankami emerytkami spotykam się na wielu uroczystościach odbywających się w mieście i poza jego granicami, bo są aktywne i chętnie włączają w życie kulturalne nie tylko swojego miasta. W czwartek 17 marca spotkałyśmy się w Muzeum Mazurskim na wystawie prezentującej kolekcję SKARBONEK I PORTMANETEK, która do Szczytna trafiła z Muzeum Historycznego w Trokach na Litwie. Obejrzenie tych zbiorów polecam każdemu, wyprawa do szczycieńskiego Muzeum dostarczy wielu niesamowitych wrażeń, skarbonki posiadają rozmaite kształty, są barwne i intrygujące. Warto zabrać dzieci, wnuki i powspominać swoje skarbonki, bo każdy z nas takową posiadał. Tego samego dnia czyli w czwartek 17 marca w mieście odbywały się w innych placówkach kulturalnych niezależne od siebie imprezy. W Miejskiej Bibliotece Publicznej wykład na temat zagrożeń jakie niesie internet wygłosił dr hab.inż. Jerzy Kosiński. Natomiast o 18.30 w Miejskim Domu Kultury można było podziwiać GRAFIKĘ dr hab. Aleksandra Woźniaka specjalizującego się we wklęsłodruku, wypukłodruku drzeworycie wodnym, papierze japońskim, a także litografii. Te bardzo ciekawe prace nadal można podziwiać w MDK. Tyle się dzieje nie tylko w Szczytnie, a że lubię i potrzebuję kontaktu i z naturą i z kulturą więc chętnie korzystam z zaproszeń i gdy dostałam propozycję wyjazdu ze znajomymi na obchody Niedzieli Palmowej w Łysych aż zapiszczałam z radości. Uwielbiam kurpiowszczyznę i chętnie odwiedzam ten barwny i pełen tradycji rejon. Łyse, jak co roku o tej porze „zakwitło” całym swoim barwnym kunsztem witych palm. Wiadomo, że obchody Niedzieli Palmowej to święto katolickie, ale też wydarzenie folklorystyczne. Po raz kolejny mogłam uczestniczyć w tych niezwykłych uroczystościach. Po Niedzieli Palmowej święta Wielkanocne, a więc spotkania rodzinne, przyjazd dzieci, biesiadowanie, spacerowanie. W tym roku mieliśmy wyjątkowego „gościa”, który musiał się wybiegać i całą rodzinkę wyciągnął na spacer, a że to duży i silny „gość” więc smycz mogła utrzymać silna ręka mojego Januszka i przy tej sposobności wreszcie oboje mamy wspólną, małżeńską fotkę.

Po świętach przyszedł czas na moje imieniny, a że otrzymałam moc kwiatów postanowiłam się nimi podzielić z Krzysztofem Klenczonem i podarowałam muzykowi jeden z bukietów i dumnie stanęłam do fotki, bo „chłopak z gitarą byłby dla mnie parą”. Bukiet dla Klenczona, to taki skromny hołd za wszystkie ponadczasowe przeboje, za „kwiaty we włosach, które targał wiatr” w 35 rocznicę Jego śmierci. Te kwiaty „podarowałam” Klenczonowi w sobotę 2-go kwietnia ok 9tej.

W tym dniu w MDK w Szczytnie odbywał się wieczorem koncert wschodzącej gwiazdy rodzimej sceny - gitarzysty, wokalisty i kompozytora Jakuba Kusiora . Młody artysta zgotował słuchaczom niezwykłą strawę duchową i żałowałam, że dla Kuby nie miałam kwiatów, a przecież tyle bukietów zostało w domu, cóż następnym razem na jego koncert przyjdę z bukietem róż. Po koncercie poszliśmy sprawdzić czy kwiaty u Klenczona jeszcze tam są – były.

Kwiaty towarzyszyły nam podczas niedzielnej wycieczki rowerowej 3 kwietnia, uśmiechały się do nas rowerzystek, gdy jechałyśmy leśnymi drogami do Szyman na lotnisko, całe połacie przylaszczek ukazywały swoje niebieskie główki. Krótki przystanek zrobiłyśmy w Siódmaku, jak zwykle z wielkim sentymentem patrzyłam tam na drewnianą stacyjkę.Oparłam głowę o balustradę nowego przystanku, a koleżanka chyba wyczuła mój nastrój, bo cichutko zanuciła: „Ze stacyjki Siedmiu Smutków rusza pociąg krasnoludków”. Fajne skojarzenie Siódmak i Stacyjka Siedmiu Smutków. Nie po raz pierwszy byłam na lotnisku, ale po raz pierwszy wewnątrz i na tarasie widokowym. Obiekt nie tylko na zewnątrz, ale i wewnątrz robi wrażenie, chyba polecę do Krakowa...Oczywiście sezon rowerowy rozpoczęty i wiadomo, że pomysłem, by pojechać na lotnisko nikomu nie zaimponuję, ale warto.

Kończąc moją „niekończącą się opowieść” chciałabym polecić 22 km trasę Szczytno-Piece-Janowo-Szczytno tę niezwykle ciekawą wycieczkę rowerową odbyłyśmy w niedzielę 10 kwietnia. Jak dotrzeć lasem na Piece wiedzą wszyscy czytelnicy „Kurka Mazurskiego” tam wszak wiodła trasa jednego z naszych rajdów, ale jak z Pieców dotrzeć do Janowa podpowiem. Trzeba się przedostać przez olsztyńską szosę i za zielonym szlabanem jechać cały czas prosto aż do bardzo dziwnego i może troszkę wzbudzającego swym wyglądem strach pomostu. Pod nim przepływa rzeczka o łagodnym nurcie, ale spokój wody nie umniejsza strachu, nam na szczęście udało się pokonać przeszkodę. Za pomostem droga urywa się i rower trzeba (niestety) przenieść przez tory, ale potem jest tylko z górki aż do Janowa i odlot gwarantowany. A w Janowie odpocząć można w Restauracji Rybnej przy pysznym pstrągu i herbacie. Z Janowa wracamy przez Sędańsk do Szczytna. No cóż... pracę domową odrobiłam i czytelnikom tego kącika relację złożyłam.

Grażyna Saj-Klocek

Tyle się działo a czasu na pisanie mało