Jak w końcu śniegiem sypnęło, to na dobre! Z Myślenic do Zakopanego ponad cztery godziny jazdy, noga za nogą. Tyle że samochodem dało się jeszcze jakoś przejechać, ale pociągi utknęły pod Nowym Targiem przed zwalonymi na tory drzewami. Górale szczęśliwi, bo gdy sypie śnieg to i dudki w kieszeń też sypią aż miło! Ludzi zrobiło się błyskawicznie całe mnóstwo, tyle że... na Krupówkach, oślich łączkach i co najwyżej na Nosalu czy Szymoszkowej. Na szlakach i przy wyżej umieszczonych wyciągach miły luzik! W schroniskach też można pojeść z całym spokojem i zupełnie dobre rzeczy. Na przykład po krótkim spacerku Doliną Strążyską, w szałasie na Polanie Strążyskiej dają najlepsze w okolicach rydze na maśle! Chociaż odstrasza trochę cena (20 zł średnia porcja), to po przedreptaniu w śnieżycy paru kilometrów smakują naprawdę wybornie. Podobnie w niedalekim i bardzo dobrze prowadzonym, a prawie pustym schronisku na Kalatówkach. Pobliski wyciąg, piękny widok z okien na Kasprowy Wierch w pełnym słońcu i niezły wybór w karcie z kilkoma wersjami naleśników na czele.

Wracamy jednak do naszych knajpek. Jest ich mnóstwo i jeszcze trochę. Do wyboru, do koloru i prawie wszystkie nabite tłumem chętnych do zjedzenia czegoś "góralskiego". O wykwintnych restauracjach hotelowych nie wspomnę, bo żeby tam coś zjeść, to trzeba mówić językiem wschodnich sąsiadów lub mieć konto bynajmniej nie w mocnych złotówkach.

Tak naprawdę, to góralska kuchnia, ta autentyczna, nie jest zbyt bogata, a nawet raczej uboga. No bo skąd na biednym niegdyś Podhalu wyrafinowane smaki. Wiadomo, że opiera się na kapuście i ziemniakach, czyli grulach. Tutaj może przesadziłem, bo naprawdę dobra kwaśnica na żeberkach z grulami to danie (a nie tylko zupa) oryginalne, smaczne i trudne do podrobienia gdzie indziej. Niestety większość zakopiańskich knajpek przypomina rozmnożone w setkach sztuk po całej Polsce pseudogóralskie karczmy z kopcšcym grillem pośrodku, drewnianymi zydlami i ławami. Nawet znane od lat stare restauracje stały się całkowicie podobne do przydrożnych zajazdów, gdzie liczy się tylko przerób i ściągnięte z ceprów dutki. Przykładem niech będzie "Watra", którą pamiętam z dawnych czasów, kiedy każdy pobyt pod Giewontem musiał tam się zacząć i zakończyć. Teraz zasnuta dymem z ogromnego grilla stała się bezpłciową jadłodajnią, a szaszłyk z jagnięciny, który tam jadłem był jeszcze twardszy niż ten, który sam dokładnie schrzaniłem wiele lat temu.

Tak przy okazji, nie będę może po kolei opisywał wszystkich zwiedzanych knajpek, tylko poradzę przyszłym chętnym omijać szerokim łukiem to, co nosi nazwę pochodzącą od karczmy lub zbójników. No i w godzinach wieczornych delektowanie się jadłem i napitkiem mają w tych przybytkach umilać "góralskie" kapele. Góralskie to może i one są, portki mają takie jak w muzeum, koszule najczęściej białe, zestaw instrumentów strasznie hałaśliwych, a grają różnie. Na przykład miałem okazję w jednej z "karczem" usłyszeć w tym wykonaniu hymn narodowy Rosji, a w innej wiązankę melodii... harcerskich. Klient płaci, klient wymaga!

Czy można więc tam zjeść coś dobrego w miłej atmosferze? Jak się poszuka, dopyta miejscowych to można. Polecam dwie knajpki, w samym centrum, a zdecydowanie luźniejsze, bez dymu szczypiącego w oczy i ze świetną kuchnią. Przede wszystkim to "Zbyrcok", czyli piwnica dwa kroki od Krupówek z wybornymi mięsami, czośnianką i pierogami urody najwyższej. Druga, to znana od lat, niegdyś podupadła, a obecnie znów świetna "U Jędrusia". Tu znów wybór potraw ogromny, jest kwaśnica, prażucha, hałuski, ale i mniej regionalne a oryginalne polędwiczki w winie w sosie śliwkowym. Jak do tej pory dla mnie danie roku. I ceny jakoś dziwnie mniej zbójnickie...

Wiesław Mądrzejowski

2007.02.21