odc. 111

Mieszczno znów przeżywało swoje wielkie dni. Tysiące młodych ludzi w niezbyt wyprasowanych czarnych ubrankach zapełniło ulice. Nad uroczo śmierdzącymi jeziorami rozłożyły się malownicze grupki spokojnie spożywające kultowy wywar z chmielu, a czasem i z innych prekursorów. Nikomu to nie przeszkadzało, ubrani w kultową czerń i z czarnym też, gumowym przedłużeniem konstytucji za pasem, młodzi reprezentanci sprawnej i sprawiedliwej władzy kolejnej Rzeczpospolitej uśmiechali się pobłażliwie. Zasiedzieli mieszczneńscy mieszczanie cieszyli się z licznych złotówek wpadających do sklepowych kas. Z półek błyskawicznie znikało wszystko, co dawało się zjeść i wypić. Największe wzięcie miały wielkie czarne worki na śmieci, które skutecznie chroniły młodych przybyszów przed całkowitym przemoczeniem, gdyż jak zawsze od czasu do czasu porządnie lało.

Jurek Toczek z parasolem pod pachą, wytartych dżinsach i – na wszelki wypadek – czarnej kurtce przemieszczał się w gęstym tłumie. Jego naturalna fryzura doskonale pasowała do panujących w tym towarzystwie standardów elegancji i urody. Doroczne święto muzyki myśliwskiej „Strzelec festiwal” cieszyło oko urodą niezliczonych wielbicielek puszczańskich rytmów. Z uciechami dla ucha było gorzej.

Klasyczne rogi, trąbki i lufy, na których niegdyś wygrywano myśliwskie sygnały, rzewne leśne serenady czy skoczne melodyjki ku pokrzepieniu myśliwskiej braci, zostały zastąpione sprzętem XXI wieku. Dziwne urządzenia połączone setkami przewodów, do których doczepieni byli wykonawcy, wydawały dźwięki w najmniej spodziewanych tonacjach. Jedno wszakże łączyło te utwory – liczba decybeli atakujących bez litości uszy każdego, kto znalazł się bliżej niż dziesięć kilometrów od sceny.

- Zapraszam, zapraszam do mnie. Wygodnie i wszystko widać! – z tłumu wychyliła się wychudła sylwetka Rysia Bańki i z niespodziewaną energią, rozgarniając na boki stłoczonych fanów torowała drogę w kierunku odgrodzonego solidnym płotem pomostu.

Gdy w końcu udało się sforsować furtkę, Toczek odetchnął. – Czasem dobrze być kimś, nawet w Mieszcznie! – spojrzał na setki młodych ludzi przyklejonych do płotu z drugiej strony.

- Proszę , proszę … - Rysio zapraszał na niewielki ukryty w trzcinach pomost. Wokół małego stolika stało kilka plastikowych foteli. Jeszcze pustych.

- W bardziej cywilizowanych warunkach odbiór muzyki będzie na pewno lepszy – Rysio czystą ściereczką przecierał stolik i fotele.

- Muzyki… hmm… - westchnął Jurek – może to i muzyka, ale chyba już jestem opóźniony w rozwoju. Nie ten etap.

- Ja też, ja też… - Rysio uśmiechał się pod nastroszonymi wąsami – kiedyś to były melodie…

Od strony furtki dobiegły odgłosy sprzeczki, lecz już po chwili z tłumu wyrwała się obszerna, lecz szczęśliwie obła sylwetka Boryńskiego, a w utworzonej za nim luce zmieścił się stary Kuba Mocniak.

- Ufff… - sapał Boryński – żeby tak człowieka sprasować…- fotel jęknął pod jego ciężarem.

- Ale jest tej młodzieży! – dziwił się Kuba Mocniak – nie myślałem, że jest taki entuzjazm dla naszej leśnej muzyki. W lesie tego nie widać.

- Och jest ich, jest… - zatarł ręce Toczek – oby jak najwięcej!

- Nie masz jakiegoś piwka? – Boryński otarł pot z czoła, chociaż nie było zbyt gorąco.

Rysio spojrzał ostrożnie na Toczka – Można, tak po prostu, po pracy…

- Nie gadaj, tylko przynieś! – Kuba Mocniak wychowany w innych trochę czasach nie miał tu żadnych obiekcji. – Kiedy w końcu zaczną grać? – spojrzał na

nieodległą scenę, skąd dobiegała kakafonia najróżniejszych dźwięków. - Przecież grają, i to jak! - Boryński demonstracyjnie zatkał uszy.

- Coooo…? – Kuba potrząsnął głową – To ma być muzyka? Myśliwska?! W życiu takiej nie słyszałem! Myślałem, że ktoś testuje sprzęt! – nie mógł się nadziwić Kuba.

Pojawił się Rysio Bańka z koszykiem pełnym butelek.

- Nooo…! – odetchnął Boryński i jednym łykiem pozbawił butelkę połowy zawartości – To była naprawdę pierwsza pomoc! Wiesz co, powinieneś się zamienić z Chruścielem! Doskonała z ciebie pielęgniarka!

Kuba i Toczek parsknęli śmiechem i zgodnie trącili się butelkami.

- Prawdę mówiąc, to wszystkiego się spodziewałem, ale Chruściel jako naczelna pielęgniarka…? Doskonały dowcip! – Boryński zarżał głośno.

- Kto wpadł na taki pomysł? – zwrócił się do Toczka.

Toczek skrzywił się, poprawił nastrój kolejnym łykiem chmielowego nektaru.

- Coś trzeba było z nim zrobić – westchnął – nudził i nudził! W sumie, jakby nie patrzeć, to przecież jednak porządny chłop .

- Z której strony!? – wyrwało się odruchowo Rysiowi Bańce.

- W rzeczy samej… raczej sobie nie wyobrażam Chruściela w białym fartuszku i w czepku na głowie – dziwił się Kuba. – Chyba że zacznie od razu strajkować!

- Taaak, to na pewno by potrafił, od lat zresztą nic innego nie robił – Rysio Bańka wyraźnie dalej nie był entuzjastą osoby nowej pielęgniarki honoris causa.

Toczek rozłożył ręce i zwrócił się do Kuby – No niech pan sam powie, przecież chłop coś jednak dla Mieszczna i okolic zrobił. Nie można go tak po prostu zostawić na lodzie.

Kuba ze zrozumieniem pokiwał głową. – Co racja, to racja, przecież nasz gospodarz – tu wskazał wzrokiem Bańkę – też nie płacze z głodu pod mostem.

- Co wy pieprzycie?! – podniósł głos Boryński, bo natłok decybeli od sceny był już prawie namacalny. – Wczoraj Chruściel, dziś akurat my sobie siedzimy w

fotelach, a pojutrze diabli wiedzą kto! Trzeba dbać o przyszłość!

- No fakt, Chruściel stary jeszcze nie jest – zgodził się Mocniak.

Marek Długosz