Tegoroczne Dni i Noce Szczytna to już historia. Jednak zarówno uczestnicy imprezy, jak i organizatorzy długo jeszcze będą ją wspominać, analizować i zastanawiać się, jaki był ten największy miejski festyn. �Kurek� przedstawia własną, z konieczności nieco subiektywną ocenę święta grodu, wybierając jego plusy i minusy. Zachęcamy też Czytelników, by podzielili się z nami swoimi odczuciami i wrażeniami - mamy nadzieję, że Wasze uwagi wezmą sobie do serca organizatorzy przyszłorocznej edycji.

Plusy i minusy jurandowej fiesty

Na początek przyjemne akcenty Dni i Nocy, czyli plusy.

+ Piknik strażacki. Strażacy z KP PSP oraz ochotnicy z terenu powiatu pokazali, że nie są gorsi od policjantów z WSPol., którzy w ubiegłych latach włączali się w organizację święta grodu. Tym razem w sobotnie popołudnie strażacy na dobre zawładnęli placem Juranda, organizując pokazy sprzętu, ratownictwa medycznego oraz widowiskowy, nieoglądany dotąd w Szczytnie pokaz ratownictwa wysokościowego przeprowadzony z wieży ratusza. Piknikowi towarzyszyły konkursy z nagrodami, a zarówno młodsi, jak i starsi mogli zobaczyć, jak wygląda straż �od kuchni�, wejść do prawdziwego strażackiego wozu, założyć strażacki strój oraz spróbować swoich sił w udzielaniu pierwszej pomocy.

+ Otwarta formuła imprezy.Dzięki niej w festynie mogli wziąć udział wszyscy, bez względu na zasobność portfela. Darmowe koncerty sfinansowane ze środków unijnych sprawiły, że święto miasta przyciągnęło znacznie więcej uczestników niż poprzednie jego edycje, a Szczytno pod względem organizacyjnym zbliżyło się nieco do innych, większych miejscowości, w których otwarte imprezy odbywają się od dawna.

+ Wyścigi smoczych łodzi na Jeziorze Domowym Dużym. Wreszcie coś nowego, co ożywiło nasz największy miejski akwen, który z racji zanieczyszczonych wód stanowi raczej wątpliwą atrakcję dla mieszkańców i turystów. Zawody z udziałem samorządowców, strażaków, policjantów, żołnierzy oraz kadry WSPol. zostały przeprowadzone bardzo sprawnie, bez zbędnych przestojów, dzięki czemu kibice nie mieli czasu na to, by się nudzić. No i najważniejsza rzecz - wyścigom towarzyszyła sympatyczna atmosfera, która sprawiła, że bardziej od sportowej rywalizacji liczyła się dobra zabawa. Za luz i poczucie humoru brawa dla zawodników oraz organizatorów.

+ Paweł Kukiz i Piersi. Artysta wraz z zespołem po raz kolejny udowodnił, że dobry koncert nie polega na przebierankach (patrz Doda), kaprysach i wątpliwym gwiazdorstwie. Liczy się za to umiejętność nawiązania kontaktu z widownią, spontaniczność oraz sceniczny luz.

+ Grzegorz Kasjaniuk. Pochodzący ze Szczytna prezenter, słynący z upodobania do ciężkich odmian rocka, doskonale poradził sobie z prowadzeniem koncertów na pl. Juranda, wykazując się dużą wiedzą na temat muzyki oraz profesjonalizmem cechującym rasowego konferansjera.

+ Powrót do klenczonowskiej tradycji. W ubiegłych latach mówiło się o tym, że Dni i Noce, w początkowym zamyśle oparte na przypominaniu twórczości i osoby lidera Czerwonych Gitar i Trzech Koron, coraz bardziej oddalają się od swoich korzeni. Dotąd Krzysztof Klenczon bywał tylko skromnym dodatkiem do głównego, sobotniego koncertu zdominowanego przez gwiazdy lub gwiazdki jednego sezonu, niemające często nic wspólnego z czasami i muzyką związanego ze Szczytnem artysty. W tym roku było inaczej. Główny koncert, za sprawą doboru występujących zespołów, w całości nawiązywał do twórczości Klenczona oraz epoki, w której powstawały jego piosenki. Nie zabrakło też innych akcentów związanych z artystą, takich jak choćby odsłonięcie tablicy na jego rodzinnym domu.

Czas na negatywne strony imprezy. Oto one:

- Otwarcie Dni i Nocy. Największą bodaj wpadką organizatorów był sposób, w jaki wywołano na scenę uhonorowanego za promocję miasta karatekę Piotra Moczydłowskiego oraz jego trenera Piotra Zembrzuskiego. Wszystko odbywało się w wielkim pośpiechu (najwyraźniej w oczekiwaniu na orszak Juranda), bez odpowiedniej, należnej nagrodzonemu, oprawy. Dobrze, że w odróżnieniu od lat ubiegłych uhonorowano tylko jedną osobę, ale tym bardziej powinno to przebiegać w uroczystej atmosferze. Charakterystyczną dla polityków dwulicowość zaprezentował z kolei marszałek województwa Jacek Protas, który obwieścił mieszkańcom radosną nowinę o zielonym świetle dla lotniska w Szymanach. Przypomnijmy, że jeszcze do niedawna był on przeciwnikiem lokalizacji portu w naszym powiecie i gdyby nie wytyczne unijne, najprawdopodobniej byłby nim nadal. Przy okazji otwarcia imprezy trudno nie wspomnieć o jeszcze jednym, wstydliwym, lecz co roku powtarzającym się akcencie - kupach pozostawianych przez Jurandowe rumaki. Skoro wiadomo, że zwierzęta prawie na pewno �zanieczyszczą� plac, warto by pomyśleć albo o jakimś zabezpieczeniu na wypadek takiej ewentualności, albo natychmiast zorganizować ekipę sprzątającą odchody. A tak pewnie w następnych latach uczestnicy Dni i Nocy będą nadal narażeni na nieprzyjemne zapachy oraz omijanie szerokim łukiem �zaminowanego� terenu.

- Stragany. Jak co roku na większości z nich królowała jarmarczna tandeta rodem z wiejskich odpustów. Na dodatek, mimo pewnych nadziei związanych z zamknięciem ul. Odrodzenia, zostały one �upchnięte� na pl. Juranda oraz ulicach Kasprowicza i Spacerowej. Narzekało na to wielu uczestników koncertów, którym kupujący przemieszczający się w tę i z powrotem utrudniali odbiór muzyki.

- Nietrzeźwi nastolatkowie. Szczególnie widoczni byli podczas wieczornych koncertów. Nie kryjąc się nawet specjalnie, stali z puszkami piwa we wszystkich prawie punktach placu Juranda. Mimo apeli o niesprzedawanie alkoholu nieletnim, wielu handlowców postanowiło zarobić, łamiąc prawo. Bodaj najmłodszym pijanym uczestnikiem imprezy był jedenastolatek, u którego stwierdzono ponad promil mocnego trunku. Zabawa zabawą, wiele rzeczy uchodzi podczas tego typu masowych imprez, ale na takie incydenty w żadnym razie nie powinno być przyzwolenia.

- Toalety. Przy tak dużej liczbie uczestników jedyny publiczy szalet był zupełnie niewystarczający, a przenośne przybytki ustawione w fosie od strony jeziora też nie do końca spełniły swoją rolę, co powodowało, że amatorzy piwa wędrowali tłumnie za potrzebą m.in. na tyły naszej redakcji w ustronne i wciąż niezastąpione zarośla. O tym, jakie �aromaty� unosiły się w centrum nazajutrz po imprezie, lepiej nie wspominać.

- Brak telebimów. Publiczność skupiona z dala od sceny nie miała szans, by zobaczyć cokolwiek, co się na niej dzieje. Warto, by w przyszłym roku organizatorzy wzięli to pod uwagę.

- WSPol. Kuźnia policyjnych kadr nie włączyła się w organizację Dni i Nocy w takim stopniu, jak to miało miejsce w latach ubiegłych. Jedynymi zauważalnymi akcentami policyjnymi w tym roku było jedno stoisko szkoły na pl. Juranda oraz wystawienie drużyny w wyścigach smoczych łodzi.

- Formuła konkursu klenczonowskiego. Idea promowania twórczości Krzysztofa Klenczona wśród młodych wykonawców jest oczywiście godna pochwały, nieco gorzej z realizacją. Dłużące się eliminacje, przeprowadzane w sobotnie popołudnie to wyzwanie tylko dla najwytrwalszych fanów muzyki. Może należałoby ograniczyć liczbę startujących solistów z kilkunastu do kilku osób? Warto by było rozszerzyć także formułę konkursu tak, by jego uczestnicy wykonywali nie tylko polskie utwory, ale też piosenki zagraniczne kojarzące się z epoką lidera Czerwonych Gitar i Trzech Koron. Być może uchroniłoby to publiczność przed wysłuchiwaniem po raz dziesiąty �Kwiatów we włosach� czy �10 w skali Beauforta� i przyciągnęło do uczestnictwa nie tylko solistów śpiewających do podkładów, ale także grające na żywo, z rockowym zacięciem, młode zespoły.

- Doda i jej kaprysy. Popularna piosenkarka, opóźniając swoje wejście na scenę, zirytowała wielu uczestników niedzielnego koncertu, którzy kilka chwil po pojawieniu się jej na scenie postanowili pójść do domów. Doda bez większego skutku próbowała też rozruszać publiczność, rozbawioną wcześniej spontanicznym i ekspresyjnym koncertem zespołu Pawła Kukiza. Na nic zdały się też częste zmiany garderoby, a i słynne już charakterystyczne chichotanie piosenkarki raczej nie robiło na nikim szczególnego wrażenia.