W tym miesiącu mija dwadzieścia pięć lat od podpisania porozumień sierpniowych i powstania NSZZ "Solidarność". Był to ruch, który nie tylko zapoczątkował przemiany ustrojowe w Polsce, ale też przyczynił się do obalenia komunizmu we wschodniej części Europy. Gdyby nie utworzony na Wybrzeżu związek, nie byłoby upadku muru berlińskiego i aksamitnej rewolucji w Czechosłowacji w 1989 roku. Wielu historyków uważa, że wydarzenia sierpnia '80 przyspieszyły także rozpad ZSRR. Z okazji zbliżającej się rocznicy w kilku najbliższych numerach "Kurka" będziemy prezentować najbardziej znanych działaczy związku wywodzących się z naszego powiatu. Jako pierwszy o swojej przygodzie z "Solidarnością" zgodził się opowiedzieć Szczepan Olbryś - dziś dyrektor szczycieńskiego oddziału SKOK im. św. Brata Alberta.

Zapomniane ideały

Wierny wartościom

Do NSZZ "Solidarność" wstąpił we wrześniu 1980 roku. O zaangażowaniu w działalność związkową zdecydowały różne czynniki, przede wszystkim niechęć do systemu komunistycznego i wyznawane wartości, ale również wiedza o naturze ustroju wyniesiona z rzetelnie przyswajanej historii.

- Fakt, że byłem dobrze zorientowany w sytuacji społecznej i politycznej miał duże znaczenie dla mojej postawy - mówi.

Z "Solidarnością" zetknął się poprzez kontakty z pracownikami szczycieńskiej "Unimy". Sam, jako mieszkaniec wsi, doskonale zdawał sobie sprawę z konieczności organizowania niezależnego związku zawodowego w środowisku wiejskim. Temu celowi początkowo podporządkował swoją działalność. Brał czynny udział w organizowaniu zebrań założycielskich związku na terenie gminy Szczytno. Na przełomie roku 1980 i 1981 do skutku doszło pięć tego typu spotkań. W marcu 1981 roku został delegatem na zjazd "Solidarności" rolniczej w Poznaniu. Wtedy też zaczęła interesować się nim Służba Bezpieczeństwa. Mimo to pierwszy okres swojego zaangażowania Szczepan Olbryś wspomina z sentymentem.

- Tym, co charakteryzowało wówczas związek, był niespotykany entuzjazm ludzi, gotowych nadstawiać karku za wyznawane wartości - mówi.

Udręki stanu wojennego

W stanie wojennym nie uniknął internowania, spędził trzy miesiące w więzieniu w Iławie.

- Najgorszy w tym wszystkim był brak możliwości komunikowania się z rodziną. Sytuacja zmieniła się dopiero w styczniu 1982 roku po wizycie w więzieniu bpa Obłąka - wspomina. - Podczas przesłuchań władzy zależało najbardziej na tym, żebyśmy własnymi ustami zaprzeczyli słuszności sprawy, o którą walczyliśmy i przyznali się do błędu.

Nieprzyjemne rozmowy ze śledczymi skończyły się w momencie, kiedy zapadł na zdrowiu i trafił do szpitala. Ale nawet wtedy pilnował go funkcjonariusz milicji. Szczególnie zapamiętał życzliwe więźniom usposobienie służby szpitalnej. Z kolei strażnicy więzienni mieli tendencję do tłumaczenia się przed osadzonymi z wykonywanej przez nich funkcji. Po opuszczeniu aresztu do końca stanu wojennego musiał składać regularne wizyty w szczycieńskiej komendzie MO.

Do roku 1989 pracował w Zakładzie Energii Cieplnej. Tam zastała go fala strajkowa, która przetoczyła się przez Polskę w 1988 roku.

Brał również czynny udział w przełomowych dla kraju wyborach czerwcowych w roku 1989. Z ramienia Komitetu Obywatelskiego zasiadał wtedy jako obserwator w Radzie Miejskiej. Kandydował też w pierwszych wyborach samorządowych, w których został wybrany radnym Rady Miejskiej w Szczytnie.

Co zostało z etosu

Zapytany o dziedzictwo "Solidarności", nie kryje rozgoryczenia.

- Z ideałów pozostało niewiele. W pewnym sensie jesteśmy straconym pokoleniem. Wielu spośród moich kolegów ze związku nie potrafiło odnaleźć się w realiach nowego systemu - mówi Szczepan Olbryś.

Krytykuje także współczesną politykę. Tym, co jego zdaniem najlepiej charakteryzuje dzisiejszych urzędników państwowych jest asekuranctwo i strach przed podejmowaniem niepopularnych decyzji.

Szczepana Olbrysia nie zachwyca też lokalna polityka. Wyraża się bardzo krytycznie pod adresem wielu samorządowców, którzy poprzez działalność na forum lokalnym realizują jedynie własne interesy.

- Nie może być tak, że źródłem utrzymania radnego jest wyłącznie budżet miasta czy gminy - irytuje się były działacz "Solidarności". Jego zdaniem, najlepiej byłoby, gdyby władzę w samorządach sprawowali ludzie mający oprócz zajmowania funkcji publicznych inne, dochodowe zajęcia.

Wojciech Kułakowski

2005.08.10